Od paru lat zazdrościłam różnym osobom, że pięknie malują akwarelkami. Zapragnęłam, zawzięłam się, kupiłam sobie podstawowy zestaw farb i odpowiedni papier. Nabyłam również nowy pędzelek, żeby nie było, że nieprofesjonalnie podchodzę do tematu. Poobserwowałam znajomych w jaki sposób malują tymi farbami. Znowu pomyślałam. Trochę to wszystko trwało. Aż tu szefowa naszego kółka plastycznego postraszyła mnie, że zrobi mi wystawę indywidualną. No i się zaczęło szukanie weny tu i ówdzie. Stworzyłam makowego (po)twora i co się dowiedziałam? Że zero we mnie delikatności i że siepię farbą jak cepem... buuuu ;( Hmmm... I dostałam radę: "Benia, ty lepiej zostań przy olejach". Więc skoro już i tak maki na wystawę nie pójdą, to przynajmniej tu je sobie "powieszę".
Tytuł: maki; podtytuł: żałosne wykonanie cudownej wizji Beni
Na poprawę nastroju po poprzednim depresyjnym obrazie: maki z Wiednia, świeżutkie, ledwie w zeszły weekend cyknięte :)
Troszkę polskich maków cykniętych tu i ówdzie
Żeby trochę tą czerwoność zmącić przyniosłam chabry, które też nie zawisną nigdzie...
Dlaczego nie zawisną przecież są piękne .
OdpowiedzUsuńDo września jeszcze trochę czasu i mam nadzieję, że stworzę coś "wiekopomnego" a przynajmniej milszego dla oka :)
Usuńpozdrawiam :)
ładne...
OdpowiedzUsuńDzięki :))) pozdrawiam
Usuń