menu

środa, 30 stycznia 2013

Czyżby mnie poniosło...?

Odwilż. Niby coraz cieplej. Niby słoneczko wychyliło się zza deszczowych chmur na całe 5 sekund. Niby bliżej wiosny. Ale przecież nie o takie błogie ciepełko chodziło!!! Kiedy na zewnątrz panuje roztopowa pogoda, ktoś tam sterujący aurą powinien wynagrodzić dyskomfort mokrych butów i wilgotnego chłodu włażącego pod kurtkę! Powinien przynajmniej chuchnąć ciepłym powiewem, albo okrasić smutne niebo chociaż skrawkiem tęczy... czy to tak wiele?
Nie chciało milusie ciepełko przyjść do mnie, więc się wypięłam na pogodę za oknem, i stworzyłam sobie własną wiosnę w domu. Z mojej przepaścistej szafy pełnej niespodzianek (tzn wrzuconych nieuważnie i zapomnianych rzeczy) wyciągnęłam farby i popadłam w szał twórczy. Oczywiście, jak zawsze w takim stanie, narobiłam trochę głupstw (ale tylko troszkę, akurat na tyle, żeby załamać jedną z rąk, tą której nie używam do malowania). Poprawiłam sobie nastrój i jakoś tak, nieomalże, prawie, poczułam się artystycznie spełniona. Stan ten, jak zwykle, przeminie jutro z samego rana i znowu będę pchała ręce w jakieś uszczęśliwiające mnie robótki :)
Wzory same się wymyślały, tzn ręka leciała jak głupia nie zważając na pragnienia właścicielki, a mózg po chwili ratował sytuację i kombinował szybko jak można uratować filiżaneczkę przed abstrakcyjnym "cosiem". Dlatego kwiatki posiadają niestandardową ilość płatków, listki są z innych kompletów, a stworzonka... cóż, są z mojego świata, dlatego takie inne.
Rada: jeśli zapiekasz w piekarniku wzorek na porcelanie patrz cały czas na termometr i pilnuj czasu. Farby są tak złośliwe jak gotujące się mleko-zawsze wykorzystają chwilę nieuwagi i się przypalą.


Przypalone (po)tworki. Niby reanimowałam, niby poprawiałam jeszcze raz. Niestety, ciemność zawsze wyłazi. 

Przefajnowałam i na jednej maleńkiej filiżaneczce zrobiłam wzorków jak na całej zastawie stołowej. Ech...

Wspomnienia z letnich wędrówek przez łany zbóż...

Nie mogło zabraknąć maków. Jeden z najprostszy kwiatów do namalowania. Robisz czerwoną plamę i dorysowujesz konturówką środek i płatki.

Tak, żeby nie było nudno od samych kwiatów, domalowałam sobie rybki w akwarium :)

wtorek, 22 stycznia 2013

Dobrodziejstwo Tanich Sklepów

Przyszłam na chwilkę, żeby się pochwalić pracą moich zdolnych rączek. Ach, och i w ogóle... hmmm... SAMA OPRAWIŁAM OBRAZKI!! Był to wyczyn nie lada, ponieważ parę lat temu, w momencie rozpoczęcia krzyżykowania wzoreczków, nie przewidziałam w co je oprawię i do czego toto będzie służyło, więc kanwę cięłam jak popadnie. Radością była sama czynność śmigania igłą. Wtedy nawet nie interesowało mnie na czym haftuję. Czy kanwa jest odpowiednia, czy posiada duże krateczki czy małe. Po prostu szłam do sklepu i kupowałam metr bieżący "czegoś". Ostatnio robiąc porządki w szafach, wyciągnęłam różne krzyżykowe "cosie". Oczywiście dużo niedokończonych. Do tego bez schematów, bez opisu kolorków. Po prostu masakra!! Powinnam po głowie sobie dać za taki bałagan (tzn. artystyczny nieład :)). Parę dni zajęło mi znalezienie wzorków na necie. Wykończyłam (po)tworki i zapadłam w długą zadumę. Bo co ja mogę z takim czymś zrobić? Poduszka nie wyjdzie, na kartkę za duże. Obrazek można zrobić, ale dawać taki, hmm, "niezwykłej urody i jeszcze wyśmienitszej równości" kawałek szmatki do oprawy? Hmmm... Wymierzyłam moje "cosie", poszłam do Taniego Sklepu, kupiłam cztery obrazki, dokonałam ich destrukcji i na ich miejsce wsadziłam moje "krzywulki"!! I teraz się uśmiecham jak głupia do samej siebie, że taka zdolna jestem :)
Najciężej było naciągnąć przykrótką kanwę. Wszystko jest mocowane od tyłu obrazka na taśmą klejącą dwustronną. Na wierzchu, w ramach maskowania i niejako przedłużenia kanwy, przykleiłam taśmę papierową. Efekt jest zadowalający :)


Moje pierwsze własnoręcznie oprawione obrazki :)

Tył obrazka. Brakuje jeszcze gwoździków, żeby nie wypadło to wszystko z ramki. Ale kanwa się tak rozpycha, że nawet nie potrzeba ich.

Walki z igłą, czyli krzyżykowe przygody

Zapomniałam wspomnieć, że obecna, miłościwie nam panująca zima, średnio-dobrze działa na mój mózg, ponieważ częściej niż normalnie podejmuję się różnych dziwnych zobowiązań. Jednym z takich czynów było zapisanie się na SAL u Pelasii. Już dawno banerek wkleiłam z boczku, ale nic o tym nie wspomniałam, wiec nadrabiam zaległości. Najfajniejszą rzeczą w tej zabawie jest to, że nie ma terminu zakończenia. I tak bez stresu macham igłą w wolnej chwili, walcząc głównie z samą sobą, a nie z naglącymi terminami.
We wzorku najbardziej spodobał mi się czarny kontur, zupełnie nie wiem dlaczego, i też zapragnęłam takie coś fajnego mieć. Ale ostatnio, na zdjęciu jednej z SAL-owych koleżanek, zobaczyłam słoneczniki (które u mnie jeszcze niestety, nie istnieją) bez konturków i się chyba złamie... i chyba sobie podkradnę ten pomysł do moich niecnych, kartkowych celów...


Tak wyglądać mają nasze wzorki SAL-owe (obrazek z netu)

 
Mój hafcik bez konturów (dwie pomyłki, ale nie widać...)

Mój hafcik z konturami (o zgrozo-dwie pomyłki zamaskowałam, ale trzecią dowaliłam, że aż w oczy kole! Później przeprawię...)

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Moje pierwsze razy

Za oknem napadało śniegu, że aż nie chce się wyjść z domu. Najgorsze są czasochłonne wyprawy w poszukiwaniu mojego autka, które złośliwie przywdziewa białą szatę i upodabnia się do innych bieluchów przed blokiem. Czasem nawet zdarza mi się stoczyć zaciętą walkę z bałwanem, który w perfidny sposób, chcąc udowodnić swoją wyższość, pożera moją Biedronkę. Ale pomimo tych niedogodności, zima ma swoje uroki. Właśnie niedawno spełniło się jedno z moich mrzonek-marzonek. Tak, to o sankach też, ale również jedna taka mała moja zachciewajka. Mianowicie pierwszy raz w życiu przywdziałam na me stopy narty i „polansowałam się na stoku”. Parę razy zjechałam i tylko raz miałam bliski kontakt ze śniegiem, co uważam za duży sukces! Nawet pamiętam, wprawdzie mgliście ale jednak, jakiś „wiatr we włosach” czy coś takiego... Chociaż moje „unartowienie” bardziej składało się ze wspinania pod górę; chociaż "nadolnie" czułam się, jakby moje stopy uwięzły w paszczach dwóch wygłodniałych krokodyli; chociaż narty żyły zdecydowanie własnym życiem i były średnio skore do współpracy; chociaż górka z której zjeżdżałam miała -naście, a nie -set metrów; to wszystko jest mało ważne w porównaniu do tego, że... na koncie odliczyłam mój następny „pierwszy raz” i jestem z tego powodu bardzo zadowolona. Ja wiem, że dla kogoś może to nie jest żaden wyczyn. Ktoś nawet powie, że to taka marność. Ale przecież o to chodzi w życiu, żeby znaleźć coś, co choć przez chwilę ruszy czasem już zapomniane mięśnie twarzy; które z ust, oczu, policzków i innych takich, które dała nam Matka Natura, ukształtuje nam na obliczu „rogal szczęścia”. A teraz... cóż, muszę pogonić za inna mrzonka-marzonką. Może los i tym razem będzie dla mnie łaskawy?


Pierwszy objaw choroby zwanej "białe szaleństwo"... 

poniedziałek, 14 stycznia 2013

PomyLUNA...

No chyba jakaś plaga ciemnoty na mnie spadła!! Może przez ten Księżyc co z nowiu wraca? Bo jak to tak mogło się w moich oczętach poprzestawiać, że pomyliłam kolorki w moim SAL-owym serduszku? Czym prędzej wyprułam, ale teraz wygląda to trochę... ścierkowato. A niech tam... Normalnie wyprujkowałam i normalnie wzięłam jeszcze raz i normalnie wykrzyżykowałam od nowa różowe paseczki we wzorku w prawidłowej kolejności. Ech, może to na szczęście...? Ale nadal wygląda ścierkowato...
To drugi wzorek na SAL "Lizzie Kate". Zamiast guziczków, bo takowych u mnie brak, przyszyłam koraliczki :)

 Serducho po przejściach wypruwających.

Serducho po ponownym miętoszeniu.

niedziela, 13 stycznia 2013

Ajaj... po łapach dostanę!!!

Czasem w poszukiwaniu "inspiracji" chadzam po różnych blogach. Coś mnie zaciekawi, to przystanę na chwilkę. Czasem zakliknę adresik, coby wrócić kiedyś na stronki ciekawe. Zapisałam się nawet do różnych SAL-ów krzyżykowych i x-uję wieczorami ładne malusie wzoreczki. A dziś "podkradłam" z Mysiowego bloga wprost prześlicznej urody kociaki. Oczywiście zostawiłam notkę, że popełniam ten niecny czyn, żeby nie było, że jestem aż tak bezczelna i wyzuta z wszelkich norm moralnych. Ale jak można się oprzeć takim kiziakom-miziakom? Teraz znowu muszę wyjąć zza szafy kanwę i uciachać odpowiedni kawałek...

Tu znalazłam kotki:
http://mysiowyzakatek.blogspot.com/2011/07/rr-tea-time-3.html

A to obrazeczek do nich:

piątek, 11 stycznia 2013

Szukam konia do moich sanek...

Za oknem biało, śnieżek trzyma się dzielnie pomimo dodatnich temperatur. Aż chce się iść na sanki. A jeszcze lepszy byłby kulig! Ale ostatnio chyba nie mam szczęścia, ponieważ trafiły mi się koniki oporne do współpracy. Tylko by biegały i łapały wiatr w grzywy. Nawet Pianka, swawolny kucyk, swoim kucykiem mi pomachała i pobiegła do stajni jeść frykasy. Niby dziewczyna-powinna wspomóc koleżankę, a tu taka samowolka! A dwaj chłopcy rozbiegani, też nie chcą dać się złapać i zaciągnąć do zaprzęgu. Rudemu się nie dziwię, wszak to Demon we własnej osobie, ale ten drugi, Otis, może skuszę go jabłuszkiem? Przecież latem nawiązała się między nami jakaś nić porozumienia... Głównie to było mierzenie się wzrokiem, ale to zawsze coś.
Ale „nic to” jak mawiał p. Wołodyjowski. Powieszę sobie teraz moje obrazki nad łóżkiem i już mi koniki nie uciekną! I będę w posiadaniu dużych "zwierzy" w domu :)
Obrazki to oczywiście olej na płótnie, bo inne farby jakoś mi nie „leżą”. Jedno płótno z odzysku, drugie ze starych lnianych zasłon. Wszystko jeszcze mokre i powoniące terpentyną i olejem. Jak wyschnie za parę dni, to poprawię błędy, które już widzę. Póki co, niech koniki cieszą oczy nie tylko moje :)


Pianka, ta niecnota rozbrykana.

Demon i Otis, bardzo nieskorzy do współpracy przy ciągnięciu moich sanek :(

czwartek, 10 stycznia 2013

Malowanki-cacanki

Znowu przyszła odwilż. I dlaczego roztapiający się śnieg wygląda jeszcze brudniej niż to co pod spodem? Zawsze mnie to zastanawiało. Żeby chociaż słoneczko błysnęło łaskawym okiem! Ale nie ma tak dobrze. Żeby nie popaść w totalną depresję i bezgraniczne przygnębienie, przyniosłam ze sobą malutkie wspomnienie lata. Pamiętacie upalne lato? Leniwy spacer polną ścieżyną wzdłuż pachnących łąk i pól... Zapach świeżo skoszonej trawy... Szum zboża na wietrzne... Kwiaty w pszenicznych łanach jak pawie oczka, cieszące oczy i radujące duszę...
Właśnie takie ulotne, lecz jakże ciepłe obrazy, dały początek moim "och jakże wspaniałym i gustownym" (po)tworkom "nasłoiczkowym" i "nabutelkowym". Malowane na Naszym kółku w MDK-u. To moje pierwsze dzieła na szkle, malowane specjalnymi farbami. Jakoś tak w amoku twórczym nie doczytałam, czy te farby są do wysychania na powietrzu, czy jednak muszę je upiec w piekarniku...? A może mi właśnie wtedy spłyną i będę miała gustowną abstrakcję :)
Oczywiście, że miałam problem z ujarzmieniem rozlewającej się wszędzie farby. Nie chciała schnąć, kiedy powinna. W ogóle zero współpracy! Na razie zostawiłam to w tej postaci do wyschnięcia. Może na następnych zajęciach jakoś to ogarnę i dopracuję szczegóły...
Zdjęcia są robione na szybko. Jak potworki wrócą do domu, podmienię je na ładniejsze.


 Słoiczki z przeznaczeniem na ciasteczka, cukiereczki i inne frykasy, po które sięga się w momentach "chwilowej potrzeby"


 Butelka, cóż, jak zawsze już pusta butelka będzie flakonikiem...

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Historia pewnych okienek

I stało się. Wreszcie z najgłębszych głębin mego głębokiego umysłu wyszedł na światło dzienne (po)twór! Rodził się w wielkich bólach. Opieszale krążył na granicach myśli i zapomnienia. Czasem na nowo powoływany do życia, to znów strzepywany nieuważnym ruchem jak paproszek z rękawa. Jednak teraz nastał JEGO czas. Czas, kiedy... obudziły się (po)twory...
A wszystko zaczęło się od zupełnie niewinnego faktu, kiedy to parę lat temu będąc na plenerze malarskim, popełniłam obrazek. Tematy zadane: pejzaż i kwiaty. Z braku weny a nadmiaru innych wrażeń, jakaś przestrzeń do ogarnięcia się znalazła. Za to ten drugi temat jakoś mi niespecjalnie leżał. Bo jakże to przywieść z pleneru w małym miasteczku obrazek z kwiatkami w wazonie? Tego moja, nazwijmy to "wrażliwość", nie była w stanie ogarnąć. Wiec skoro na pejzażu zasadziłam kwiaty na łączce, to drugie kwiaty? Hm... Przechadzając się to tu, to tam, natrafiłam na obiekt przepięknej urody, a jeszcze piękniejszej lokalizacji. Na wprost niewielkiej skarpy znajdowały się trzy okienka z żółtym kwieciem na parapecie. Tryptyk jaki powstał był niczego sobie. Dawno poszedł "do ludzi" i cieszy czyjeś oczy. I taki byłby koniec moich wspominek nad obrazkiem, gdyby nie fakt, że zdjęcie owegoż dzieła pokazałam Przyjaciółce. Od tamtej pory oważ Kobieta zachorowała na ciężką przypadłość, zwana "namalowałaś dla mnie okienka?" W swej naiwności myślałam, że machnąć dwa podobne obrazki to łatwizna, a tu okazuje się, że niemoc twórcza przyszła do mnie znienacka i pędzelek jakoś źle leżał w moim ręku. Przełom nastąpił niedawno, kiedy to moja Przyjaciółka, w ostatnich godzinach Starego Roku, przyznała mi się do posiadania "obniżonego nastroju", może nawet depresji. (W stanie w którym była ja też czasem miewam depresję. U mnie ona mijają koło południa dnia następnego...) I chęć wywiązania się z obietnicy jakoś zbiegła się z momentem czynienia postanowień noworocznych. Cóż, życie ciągle mnie zaskakuje...


Jeden z moich (po)tworów zwany niewinnie: Okienka :) [olej na płótnie. W ramki oprawi nowa Właścicielka :p ]

niedziela, 6 stycznia 2013

Na sanki idźmy wraz...

Za oknem lekko pobielało. Z nieba łagodnie opada biały puch. Niestety, termometr nadal wskazuje leciutko powyżej zera, co źle wpływa na delikatne śnieżne płatki wchodzące w bliski kontakt z jezdnią. Ale co tam, ważne że wreszcie jest prawdziwie zimowo :) A ja mam sanki zagarażowane w piwnicy i znajomych od dwóch lat umówionych na białe szaleństwa na śniegu. Na narty po prostu jedziesz w góry, a sanki w pewnym wieku zaczynają być bardziej, jakby to określić, "mniej wypadającym"sportem (przynajmniej według niektórych moich znajomych). Dlatego bardziej nęcą i myślenie o nich wywołuje na mojej twarzy radosny uśmiech. Ale żeby się sprowadzić na ziemię, przypomnę, że zima nie zawsze jest łaskawa. Może nieźle narozrabiać, jak trzy jata temu, kiedy to spadł marznący deszcz i było straaaasznie. Łącznie z zerwanymi liniami energetycznymi i połamanymi drzewami. Do tej pory drzewa straszą połamanymi kikutami.
Ale co tam, w tym roku z pewnością będzie wszystko dobrze :)


Pobielony świat cyknięty z mojego okna. Aż lepiej na serduchu mając takie "czyste" widoki :)

Parę lat temu. My na sankach zjeżdżając z olsztyńskiej górki przyzamkowej :)

Ja jako Upadły Anioł (ech, na co mi przyszło...). W tle ruiny zamku w Olsztynie pod Częstochową. Dodam, że to jeden z zamków na szlaku Orlich Gniazd.


Drzewa po deszczu marznącym, co nam bardzo nadokuczał parę lat temu.

Jaka ilość lodu i śniegu może się zmieścić na małej gałązce lub trawce? Baaaardzo duża...

środa, 2 stycznia 2013

Ja ze spóźnionymi, ale szczerymi...

Przyszłam tu na chwilkę, żeby złożyć Wszystkim "Czytaczom" i Oglądaczom mojego bloga Najlepsze Życzenia Noworoczne. Żeby ta TRZYNASTKA okazała się dla Wszystkich absolutnie szczęśliwa; trzymała Nas w zdrowiu, ewentualnie leczyła wszelkie choroby; napełniała serca otuchą i nadzieją, że wszystko będzie dobrze; podnosiła na duchu i dodawała skrzydeł; pozwalała wytrwać we wszelkich postanowieniach odkładanych na inny czas; żeby każdego ranka chciało się chcieć i mogło móc; żeby wszystkie plany i marzenia dobre dla Nas spełniały się i żeby praca była dla Nas lekka a nie okupiona trudem i potem na czole.
Dziękuję za odwiedziny i komentarze. To zawsze reperuje dziury w skrzydłach :)
Pozdrawiam serdecznie