menu

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Moje pierwsze razy

Za oknem napadało śniegu, że aż nie chce się wyjść z domu. Najgorsze są czasochłonne wyprawy w poszukiwaniu mojego autka, które złośliwie przywdziewa białą szatę i upodabnia się do innych bieluchów przed blokiem. Czasem nawet zdarza mi się stoczyć zaciętą walkę z bałwanem, który w perfidny sposób, chcąc udowodnić swoją wyższość, pożera moją Biedronkę. Ale pomimo tych niedogodności, zima ma swoje uroki. Właśnie niedawno spełniło się jedno z moich mrzonek-marzonek. Tak, to o sankach też, ale również jedna taka mała moja zachciewajka. Mianowicie pierwszy raz w życiu przywdziałam na me stopy narty i „polansowałam się na stoku”. Parę razy zjechałam i tylko raz miałam bliski kontakt ze śniegiem, co uważam za duży sukces! Nawet pamiętam, wprawdzie mgliście ale jednak, jakiś „wiatr we włosach” czy coś takiego... Chociaż moje „unartowienie” bardziej składało się ze wspinania pod górę; chociaż "nadolnie" czułam się, jakby moje stopy uwięzły w paszczach dwóch wygłodniałych krokodyli; chociaż narty żyły zdecydowanie własnym życiem i były średnio skore do współpracy; chociaż górka z której zjeżdżałam miała -naście, a nie -set metrów; to wszystko jest mało ważne w porównaniu do tego, że... na koncie odliczyłam mój następny „pierwszy raz” i jestem z tego powodu bardzo zadowolona. Ja wiem, że dla kogoś może to nie jest żaden wyczyn. Ktoś nawet powie, że to taka marność. Ale przecież o to chodzi w życiu, żeby znaleźć coś, co choć przez chwilę ruszy czasem już zapomniane mięśnie twarzy; które z ust, oczu, policzków i innych takich, które dała nam Matka Natura, ukształtuje nam na obliczu „rogal szczęścia”. A teraz... cóż, muszę pogonić za inna mrzonka-marzonką. Może los i tym razem będzie dla mnie łaskawy?


Pierwszy objaw choroby zwanej "białe szaleństwo"... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i pozostawienie znaku po sobie w postaci komentarza. Pozdrawiam serdecznie :)