Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, wyruszyłam w mą długą, trzygodzinną podróż pomiędzy województwem Mazowieckim a Śląskim. Mając za przewodnika feerię barw konającego dnia, myślałam o wielu problemach natury egzystencjalnej oraz rzeczy wzniosłych. Z nabożną nostalgią wspominałam chwile bezpowrotnie przeszłe i te wymarzone sytuacje, które jednak nie doszły do spełnienia, a które na wieki pozostaną w moich najskrytszych tęsknotach... Bo cóż można robić jadąc samotnie trzy godziny z rzężącym radiem, kiedy na drodze prawie nie ma ruchu, droga się dłuży, a za oknem, prócz kolorowego zachodu słońca, wionie totalną nuuuudą? Ile piosenek, włączając w to kolędy i pastorałki, jest w stanie przypomnieć sobie i zaśpiewać przeciętnie uzdolniona muzycznie "niestrudzona podróżniczka"? Dlatego obserwacje nieba często są jedynym interesującym aspektem podróży. A jak już jestem przy niebie, to kleję zdjęcie, jakie zrobiłam dwa dni temu. Myślę, że nie było to na "złą wróżbę". Wszak przeżyliśmy kolejny Koniec Świata, co może jeszcze złego Nas spotkać :))
Tak wiem, znowu zdjęcia są w kiepskiej jakości, ale niestety, jeszcze się nie dorobiłam żadnego "wypasiucha" i cykam zdjęcia moim małym aparacikiem o zdecydowanie turystycznym przeznaczeniu.
Krwawy zachód słońca cyknięty nad naszym osiedlem
Co się Wam kojarzy patrząc na układ chmur? Usta? Serce? A może coś innego równie interesującego? Pomimo koloru nieba, może to dobra wróżba na Nowy Rok...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za odwiedziny i pozostawienie znaku po sobie w postaci komentarza. Pozdrawiam serdecznie :)