Ostatnio rozmyślałam dużo o "polskiej złotej jesieni". Szczególnie w ostatnim tygodniu, kiedy za oknem panowała omalże nieskalana... biel. Śnieg w październiku. Po prostu rozkosz!!! Ale, ponieważ jestem "niestrudzoną poszukiwaczka", szukałam bardzo złotej jesieni w różnych zakamarkach. A to na jabłonce uśmiechało się do mnie rumiane cudeńka, a to na polu kukurydzy szczerzyły się ziarenkami kolby, a to w lesie coś niesamowitego ukazywało mi swoje wdzięki. Jednak, jak we wszystkich poszukiwaniach, nie wzięłam pod uwagę "przypadku". Bo to właśnie "przypadek" sprawił, że w moim domu niespodziewanie, drogą darowizny i to podwójnej, zjawił się ON. ON miał przeznaczenie zupowo-kompotowe. Już ostrzyłam noże do rzezi! Już największy gar w całej mojej kuchni szykowałam! Już ślina mi do pasa zwisała! Już podwijałam rękawy... Aż tu... spojrzałam w te oczęta wystraszone. Troszkę gniewne, ale takie prawie jak żywe. No i ON został u mnie nietknięty. Teraz panoszy się w kuchni. Zagląda do garnków szukając przysmaczków. Nie jest uciążliwy. Za to niezmiennie, codziennie, o każdej porze dnia i nocy, przypomina, że to jeszcze jest, miłościwie nam panująca, JESIEŃ!!!
Absolutnie bez fotomontażu. Nawet buziunia nie jest wydrapana przeze mnie
Paru koleżków ONEGO, którzy również mieszkają w mojej kuchni. Jeszcze nie znaleźli własnego miejsca, ale nastąpi to już niedługo.
To na deser, zdjęcie z mojego pobytu w Chicago. Przygotowania do Halloween.
Jako "wisienka na torcie" dekoracja na ulicy. Po prostu boskie!!! Ujrzenie takiej rozbawionej grupki na swej drodze gwarantuje szczerzenie zębów przynajmniej przez 5 minut :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za odwiedziny i pozostawienie znaku po sobie w postaci komentarza. Pozdrawiam serdecznie :)