Zapragnęłam jakiejś odmiany w mojej szarej codzienności i w myśl tego wyrwałam się na parę dni z domu, żeby "postolicować" się. Przyjechałam z radosną pieśnią na ustach (bo przecież miało być tak pięknie!!!), miałam grzać się w smogu wielkiego miasta, stąpać po nagrzanym bruku!!! A tu nic z tego (tzn wyszło jak zawsze), ponieważ na ulicy leży śnieg, z nieba pada śnieg i w ogóle śnieg rządzi tym światem. buuu... I znowu muszę sobie znaleźć mały substytut wiosny. W sumie nie trudno o to w domu pełnym "przydasiów". Kilka minut grzebania w magicznej szafie i przyplątał się pękaty maluch. Trochę był natrętny, niczym "Ósmy pasażer...". Wskakiwał na sprzęty wszelakie, a niby mówią o nim "nielot". Nawet niebieskiego królika próbował zbałamucić. Po prostu jakaś "Sodomia i Gomoria"... W przypływie głodu usiłował dokonać aktu konsumpcji krokusów, jednak ich krepinowe płateczki okazały się mało strawne. Koszyczek z papierowej wikliny również oparł się niszczycielskiemu rozpychalnictwu skrzydlatego grubaska. No i co ja mam z takim spryciarzem zrobić???
Nielotny wydmuszkowy przyjemniaczek.
Koszyczki papierowe z zawartością...
Krepinowe krokusy w ilości duuuużej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za odwiedziny i pozostawienie znaku po sobie w postaci komentarza. Pozdrawiam serdecznie :)