menu

środa, 31 października 2012

Dyniowe święto :)

Ostatnio rozmyślałam dużo o "polskiej złotej jesieni". Szczególnie w ostatnim tygodniu, kiedy za oknem panowała omalże nieskalana... biel. Śnieg w październiku. Po prostu rozkosz!!! Ale, ponieważ jestem "niestrudzoną poszukiwaczka", szukałam bardzo złotej jesieni w różnych zakamarkach. A to na jabłonce uśmiechało się do mnie rumiane cudeńka, a to na polu kukurydzy szczerzyły się ziarenkami kolby, a to w lesie coś niesamowitego ukazywało mi swoje wdzięki. Jednak, jak we wszystkich poszukiwaniach, nie wzięłam pod uwagę "przypadku". Bo to właśnie "przypadek" sprawił, że w moim domu niespodziewanie, drogą darowizny i to podwójnej, zjawił się ON. ON miał przeznaczenie zupowo-kompotowe. Już ostrzyłam noże do rzezi! Już największy gar w całej mojej kuchni szykowałam! Już ślina mi do pasa zwisała! Już podwijałam rękawy... Aż tu... spojrzałam w te oczęta wystraszone. Troszkę gniewne, ale takie prawie jak żywe. No i ON został u mnie nietknięty. Teraz panoszy się w kuchni. Zagląda do garnków szukając przysmaczków. Nie jest uciążliwy. Za to niezmiennie, codziennie, o każdej porze dnia i nocy, przypomina, że to jeszcze jest, miłościwie nam panująca, JESIEŃ!!!

Absolutnie bez fotomontażu. Nawet buziunia nie jest wydrapana przeze mnie

Paru koleżków ONEGO, którzy również mieszkają w mojej kuchni. Jeszcze nie znaleźli własnego miejsca, ale nastąpi to już niedługo.

 To na deser, zdjęcie z mojego pobytu w Chicago. Przygotowania do Halloween.

Jako "wisienka na torcie" dekoracja na ulicy. Po prostu boskie!!! Ujrzenie takiej rozbawionej grupki na swej drodze gwarantuje szczerzenie zębów przynajmniej przez 5 minut :)

sobota, 20 października 2012

Może nad morze...

Morze, nasze morze... tam taratam tam tam tam...


Za oknem już na dobre rozpanoszyła się jesień. Słońce coraz bardziej kapryśne. Smutek chowa się w długich cieniach rzucanych przez sprzęty wszelaki. A akumulatorki energetyczne ledwie ciągną ostatkiem sił. Po prostu usiąść i załamywać ręce. I co w takiej sytuacji najlepiej zrobić? Trzeba sobie poprawić żywot. Ja, w poszukiwaniu sił witalnych, skierowałam swe kroki na północ. W prostej linii, tzn. na ile nasze drogi pozwoliły utrzymać linię prostą, wylądowałam w Darłówku. Nie będę przytaczała ochów i achów, piania pełnego zachwytu i innych wyrazów zadowolenia. Mogę stwierdzić, że było warto nie przespać nocy w zamian za wspomnienia. Wróciłam szczęśliwsza i teraz nawet zima mi nie straszna. Przynajmniej do najbliższego przymrozku...


Droga wiodła nas przez piękne tunele z drzew. Tajemne korytarze, mieniące się barwami jesieni, zachęcały do rozglądania się na boki

A czasem, z tego rozglądania, obraz się rozmywał jak po...

A morze miało różne nastroje. Raz było smutne i niespokojne.

 Potem cichutkie i radosne.

 A czasem romantyczne...

Najczęściej jednak łaskawe...

Pełne życia, w różnych tego słowa znaczeniach.

Niebo również miało swoje życie i to całkiem interesujące. Raz uszczęśliwiło nas tęczą, a kilka razy zaciekawiło głośnym gęgotem.

Czasem nie tylko morska woda nas zaskakiwała. Fontanna, której ulewa się ponad brzegami, a wygląda jakby przeciekała :)

Moje zadziwienia "jak oni wyjmą wszystkie kołki z morza...?"

 Oczywiście MY na plaży podczas kąpieli słonecznych ;)

wtorek, 9 października 2012

Skruchę czuję...

Dawno mnie tu nie było. Bardzo dawno... Ale to wszystko wina ZDARZEŃ, które spotykam na swojej drodze. Takie ZDARZENIE wygląda zupełnie niewinnie. Ot, kilkuminutowy przystanek w drodze "z" lub "do". Potem ono mnie nęci, kusi, czasem ciągnie za rękę, woła : "Beniuś, chodź z nami..." I Beniuś, niestety, idzie. to znaczy "stety". ZDARZENIA są bardzo ciekawe i sympatyczne. Tylko maja jedną zasadniczą wadę, późno się kończą. Ale obiecuję poprawę!!!
A tymczasem pozdrawiam wszystkich ciepłym uśmiechem i osładzam ponury wieczór moim tortem urodzinowym. Ok, jest sprzed tygodnia, ale wygląda całkowicie świeżo :)