menu

czwartek, 27 września 2012

Pieczonki

Pomimo baku czasu (a raczej mimo marnowania czasu na różne dziwne czynności i działania, które często okazują się zbyteczne i tylko li jedynie mnie uszczęśliwiające) znajduję czas aby odwiedzać znajomych. Chodzi tu o zaplanowane wizyty, na które należy się umawiać i czasem coś ze sobą przynieść. I właśnie z taką wizytą byłam w weekend u znajomej. Hasłem wizyty były PIECZONKI. Dopiero od niedawna mieszkam na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i do tej pory w moim słowniku nie występowało to słowo. A szkoda, bo na samo wspomnienie czuję ten zapach smakowity zmieszanych z cudowną wonią dymu z ogniska... hmmmm...
Pieczonki jadłam może z sześć razy w życiu. Każde smakowały inaczej, ale wszystkie były absolutnie pyszne. Zawsze można odkryć coś nowego, co zadziwi i zastanowi. Piecze się je w żeliwnym garnku z ciężką pokrywką, często ta pokrywka jest przykręcana do garnka. Koleżanka opowiadała, że jej rodzice mieli garnek ale bez tej specjalnej pokrywki. Przykrywali całość zwykłą pokrywką a na to wykopany kawałek darni z bardzo gęstymi korzeniami traw.
Wklejam parę zdjęć dla osób, które nigdy nie dostąpiły zaszczytu kosztowania tych specjałów (zachęcam tym samym do degustacji tej potrawy jeśli tylko zdarzy się okazja :)))


Obieranie z brudzeniem sobie rąk prawie po same łokcie to jedno z podstawowych zadań przy robieniu Pieczonek. Ja dodatkowo dostąpiłam "zaszczytu" obierania cebuli. Na szczęście nikt ze znajomych nie ma takiej mani fotografowania wszystkiego jak ja...

Wszystkie przygotowane produkty należy pokroić. Oczywiście krojenie to sprawa bardzo indywidualna. Niektórzy lubią duże kawały warzyw, żeby "poczuć" takiego ziemniaka w ustach. A niektórzy preferują drobną siekaninkę zbijającą się w jedna masę. 

Warstwa I. Czasem jest tłuszczyk typu margaryna, na spodzie garnka, a czasem tłusty "boczuś" jak w tym przypadku.

Warstwy następne. Ta cebulka po upieczeniu wprost rozpływa się w ustach, a te buraczki nadają całości niepowtarzalny smaczek, a te marcheweczki.... mniam mniam...

Tajemniczy składnik koleżanki, ale ciiiii....

Potem następne warstwy, aż wejdzie te parę kilo produktów...

Doprawić do smaku, trochę pieprzu, trochę soli, trochę tajemniczych składników...
A następnie trzeba stoczyć zaciętą walkę z liśćmi kapusty, która odcina drogę ucieczki wszystkim niesfornym warzywkom.

Po takich przygotowaniach garnek zostaje zamknięty i postawiony na ognisku. Ten egzemplarz posiada osobne nóżki, ale często garnki mają je przymocowane na wieki.

 Dłuuuuugo Pieczonki stały na ogniu, aż się wzrok zaczynał delikatnie rozjeżdżać, a ślina już przekroczyła poziom pasa... tzn. po jakiejś godzinie...

 Hmmmmm... Zapach... bez komentarza...

Mniam mniam mniam mniam w takim momencie zawsze słychać mlaskanie na wiele nut.

Ino to zostało po biesiadzie... Jedyna szansa do wyskrobania resztek i podjadania prosto z gara. Wtedy najlepiej smakują...

Ponoć robione w piekarniku nie smakują już tak wybornie. Cóż... zawsze warto próbować.

poniedziałek, 24 września 2012

Jesienne zdobycze

Jesień już od wczoraj panoszy się w parkach i sadach, okrywając złotem i purpurą drzewa. A co od razu przychodzi na myśl o jesieni?? KASZTANKI!! I wszystkie absolutnie piękne rzeczy które można z nich zrobić. Może nie żadne WIEKOPOMNE DZIEŁO, ale zawsze to miło kiedy stworzy się jakiegoś ładnego twora-potwora.  Udałam się więc na łowy do pobliskiego parku. Im dłużej szłam, tym mina mi bardziej rzedła, a kąciki ust opadały coraz niżej. Cztery grupy zbieraczy kasztanów z pełnymi koszyczkami minęło mnie nieśpiesznie... O zgrozo!!! Wszak w parku jest raptem siedem kasztanowców!!! Błąkałam się bez ładu i składu pod drzewami, zbierając pojedyncze "niedobitki" zakopane w liściach. Przy ostatniej grupie drzew, kiedy już prawie pogrążyłam się w czarnej rozpaczy nad perspektywa bardzo porannego wstawania w celu dalszych poszukiwań brązowych skarbów, zobaczyłam jak jakiś chłopak rzuca w drzewo patykiem. Aha!!! Też znalazłam poręczny patyk :)
Kasztany są przeznaczone do produkcji drzewek w ramce. Jak coś sensownego wyjdzie z moich dziwnych pomysłów to oczywiście umieszczę tu zdjęcia.







niedziela, 23 września 2012

Bo wiara...

Trochę szumu i szkód narobił przejeżdżający tuż obok mnie pociąg zwany ŻYCIEM. Jego gorący oddech poczułam bardzo wyraźnie na moich plecach. Mnie nie złapał żaden z jego trybików ani przekładni, czy co to on ma, ale widziałam skutki na innych osobach. Jedno co mi przychodzi do głowy w takich sytuacjach, to że trzeba mieć WIARĘ, że jutro znów wzejdzie SŁOŃCE a nie KULA ZJONIZOWANEGO GAZU. cóż dodać...

poniedziałek, 17 września 2012

Czasem czytam do podusi

Leniwa niedziela zamknęła już swe zmęczone oczy, przygotowując miejsce na rześki,  pełen nowych możliwości poniedziałek. Noc skryła cały brud omdlewającego świata. A obietnica poranka pozwala oddać się sennym marzeniom. Taaaa... a słowa z mych ust lecą niczym okruch chleba, bez ni jakiego ładu i składu. Ale to wszystko za sprawą mocnych wrażeń jakich doznałam... po przeczytaniu książki. W tej chwili wrażenie na mnie robi życie Świata Dysku, które opisuje Terry Pratchett. Po wielu latach od pierwszego czytania, przypadkiem wpadła mi w ręce jedna z jego książek. I się zachwyciłam. Chyba dorosłam do nich. Będąc nastolatką widziałam w nich tylko skopiowane cudze pomysły, banalne rozwiązania i bezsensowne "dialogi na cztery nogi". A tu taka niespodzianka!!! Każda opowieść ma początek i koniec. Ba, nawet posiada morał, z którym się w większości zgadzam lub jest dla mnie do przyjęcia. Pomijając wszelkie ochy i achy, pomimo że to książki z gatunku Fantasy, polecam do przeczytania.
A anegdota luźno związana z twórczością Pratchett'a-proszę bardzo: Będąc w wakacje u moich przyjaciół, już dorosły syn przyniósł grę planszową ŚWIAT DYSKU i zaprosił nas do wspólnej zabawy. Zasady niby nie skomplikowane, ale dużo kruczków do zapamiętania. Losuje się kartę tożsamości, na której napisane są warunki do wygrania. Do tego dwie talie kart z różnymi zadaniami do wykonania. Na planszy 12 dzielnic, po których nie chodzi się jak np. w CHIŃCZYKU, tylko się... przyczaja... stawiając swoich agentów lub domki (wg mnie hoteliki dla tychże agentów :))) Chłopcy oczywiście błyskają wiedzą i sprawnością swoich umysłów, przekrzykując się wzajemnie. Złe spojrzenia rzucane przeciwnikom. A już "nie daj Bóg" jak dać któremuś kartę z jakimś zadaniem, uwag co niemiara!!! No po prostu jeden wielki chaos!!! Graliśmy tak około pięciu razy. Najczęściej graliśmy aż nie zniknęły wszystkie karty z obu talii. Aż raz, ten ostatni, tak zupełnie niepozornie i niespodziewanie, kiedy jeszcze nie doszliśmy do końca pierwszej kupki, udało mi się wygrać. I ta żądza mordu w oczach syna mojej przyjaciółki..., ten wzrok rozwścieczonego wilkołaka... widok bezcenny!!! Tak, te wakacje były naprawdę udane... :)

niedziela, 16 września 2012

Rybka musi pływać

Zaczyna się leniwa niedziela. Niebo równo zasnute chmurami. Słońce nie ma dziś żadnych szans... ehhh... A dziś z rana zadzwoniła moja koleżanka, żebyśmy pojechały na smaczną rybkę przy pobliskich stawach. Ale jak tu się zebrać, kiedy senna pogoda odbiera chęci i motywację? Dziś jestem zdecydowanie w nastroju uwalniania ryb, a nie ich konsumowania. Bo co ma taka rybka z życia? Jeśli mieszka w ładnym akwenie wodnym, to ok, ale hodowlana? Czy to szczęśliwa rybka? Na moich wyprawach widziałam różne okazy, ale na pyszczkach nie dostrzegłam nigdy uśmiechu ni smutku. Rybki mieszkające w naszym domowym akwarium też były raczej... mało "kumate". Małomówne ryby są baaardzo zagadkowe. Chociaż czasem miewają WEJŚCIA!!! Oj, czasem ciary po pleckach chodzą!!!


Chorwackie ryby w jeziorach Plitwickich

Rybki koi w oczku wodnym zaraz tu, niedaleko :)

 Pień drzewa w wodzie wyglądający jak żebra Merlina, którego złowił Stary Człowiek na Morzu 

 Ryby stwory-potwory, wyłaniające się z mroku na imprezie smoczej w Krakowie

czwartek, 13 września 2012

Rumiany kusicielek

Mam koleżankę. Koleżanka ma jabłonkę. Jabłonka właśnie teraz ma dużo owoców. Bardzo dużo. W ten oto sposób stałam się posiadaczką paru dorodnych, niezwykle ekologicznych, absolutnie niepryskanych jabłuszek. Nie jestem wielką miłośniczką tych owoców, ale te są wyjątkowo smaczne. No i wśród wszystkich normalnych owocków jest ONO. Wielkie jabłco jednostronnie podpalane słońcem. Koło takiego nie przejdziesz obojętnie. Takie to leży i kusi. Mówi: "ej, ty! wgryź się swymi zębolami  we mnie, aż ci sok po brodzie poleci!" Takie nie musi nawet nic robić. Ono po prostu JEST! Jak jabłko, którym Ewa skusiła Adama. Jak jabłko, które spadło na głowę Newtona. Jak jabłko niezgody, które poróżniło Herę, Afrodytę i Atenę. Jak każde jabłko z przysłowia i powiedzenia. Takie jabłko to może nawet w nocy się przyśnić... Rozważania rozważaniami, a jabłko, nawet największe, nie może wiecznie leżeć na stoliku i  mamić swym urokiemMuszę podjąć decyzję o dalszym jego istnieniu. Ale to jutro...



Jabłuszko urokliwe w swej rumianej postaci :) Jeszcze w całości...

Jabłuszko urokliwe przy zwykłym, pospolitym jabłku. Dla porównania gabarytów.

środa, 12 września 2012

Małe lub duże lecz jednak PODRÓŻE

Korzystając z ciepłych dni dogorywającego lata, wraz z kumpelą, wybrałam się do Tarnowskich Gór. Plan z założenia był napięty. A to zamek, a to sztolnia, a to żurek w chlebie, a to inne równie ciekawe atrakcje. Oczywiście, jak zawsze z idealnie dogranego planu został tylko cel podróży. Ale po kolei. Zamek, jak na rekonstrukcję, wart zwiedzenia. Bardzo zadbany, okazały, pełen uroczych mebelków (a te sekretarzyki z milionem skrytek!!! teraz nareszcie wiem "co miał autor na myśli" opierając swą niejedną kryminalną intrygę o banalny - jak zawsze myślałam - mebel). Po prostu "zachorowałam" na takie cudeńko. Niestety, te niezwykłe egzemplarze nie są moje, więc zdjęć nie wkleję.
Po wyjściu, no oczywiście, że to trzeba mieć beniowe szczęście, no po prostu i najzwyczajniej w świecie KAT się do mnie przyczepił. Najsampierw chciał mi uciąć głowę, bom ponoć podejrzana o czary, a potem chciał mi "przyjemność" robić na... łożu...? Cóż... polecam materiał zdjęciowy na obaczenie jaki to los chciał mi zgotować... :(
Kiedy już udało nam się wymknąć z rąk "uroczego" KATA, dla poprawy nastroju i podniesienia swojego ego, wzięłyśmy udział w festynowych konkursach. Mojej koleżance całkiem dobrze szło. Trafiła z łuku w tarczę. I to nawet dwa razy. Ja ino raz i to w nogę od stojaka tarczowego (niestety nie uwiecznione na zdjęciu, a szkoda. Powiesiłabym na ścianie i zależnie od sytuacji mówiła sobie: "jesteś boska, taka celność, nono..." lub "......." wzdychając z bezsilności). Dzidą do główki kapusty umieszczonej na pieńku nawet dorzuciłam, lecz niestety, kapusta była chyba jakby trochę żywa i umykała przed moimi ciosami. Malowany na desce dzik też uszedł z życiem. Cóż, dobrze dla mnie, że nastały czasy marketów. Toż ja wiecznie głodna bym chodziła!!!
A dalsze plany wycieczkowe jak zwykle posypały się. Za dobrze się siedziało w knajpce. Za dobre jedzonko. A na efekty nie trzeba było długo czekać. Podziwianie sztolni przez zamknięte kraty wyczerpało nas doszczętnie. Jednak nie na długo. W drodze powrotnej powstał następny WIELKI PLAN WYCIECZKOWY :)


Bardzo katowski topór...

Bardzo katowskie łoże...


Tu jest miejsce na zdjęcie tarczy łuczniczej i kapusty. Niestety, cyknęłam je nie swoim aparatem i czekam na wymianę zdjęciową.

poniedziałek, 10 września 2012

Moje niby-obrazy


Dzisiaj znów słońce stoczyło zwycięską walkę z chmurami, ogrzewając wszystko swoimi promieniami... taaaa... poezja w moim wykonaniu nie wyszłaby z podziemi. Ba, nawet najmniej uzdolniony, przyćmiony trunkami wyskokowymi bard nie zechciałby jej zanucić. Ale wesołe słońce nastraja mnie zawsze pozytywnie.  Więc pełna werwy i zapału zabrałam się do porządków wśród moich zdjęć. Robię ich tysiące. Potem zgrywam, przegrywam, przeklejam z folderu do folderu... po prostu robię więcej zamieszania niż powinnam. Ale dzięki temu czasem wyciągam różne smakowite kąski. I po tak przydługim wstępie dochodzę do sedna. Należę do koła plastyków amatorów. Z racji członkostwa w nim, czasem muszę wyjąć mój „och jakże niebywale wielki talent plastyczny ” z szuflady. Często jest on tak zakurzony, że nawet najwytrwalsze szorowanie nie pomaga. A czasem wyskakuje rześki, rwący się do działania, spragniony wolności i Tworzenia (właśnie przez duże "T"). Jakiś czas temu wywlokłam mój „talencik” na światło dzienne i popełniłam moje niby-obrazki. Z założenia miały być "ach jakże wspaniałe"! Wyszły takie (yyyy... hmmm... jakby to powiedzieć, yyyyy... trochę takie jakby... yyy... badziewne? ale to moje twory-potwory, a na swoje dzieci nigdy żadna matka nie powie, że są trochę niezupełnie jakby... yyy... udane? wiec przyjmijmy że są...) oryginalne. W zamyśle była seria widoczków z kilku krajów Europy. Wyszły ino trzy. Wszystkie zrobione ze szmatek przyklejanych na płytę pilśniową. Kiedyś je oprawię i może sprezentuję komuś, licząc na to, że się zachwyci i nie wyrzuci... Może kiedyś dokończę serię, bardziej się starając dosięgnąć IDEAŁU...
Aha, potwory były na wystawie i nawet się podobały... 
Przepraszam za jakość zdjęć, ale kiedyś je podczyszczę i wstawię w wersji bardziej estetycznej.



Seria szmatkowa z jeszcze nie zaschniętym klejem





Sciągnięte ze strony mdk-u myszkowskiego, gdzie odbywała się wystawa
i link do tejże strony:

piątek, 7 września 2012

Radosne wspomnienia

Rozpadało się za oknem. Jest smutno, łzawo, melancholijnie i jakby... (te wszystkie słowa, które przychodzą na myśl, kiedy ciemne chmury połkną radosne słonko). Trwając w mej zadumie i nostalgii przypomniałam sobie o wakacjach. A wakacje miałam udane, bo chociaż nie byłam na żadnej wypasionej, zagranicznej wycieczce, to spotkałam się z ludźmi których lubię, cenię i bez których moje życie byłoby uboższe. W wakacje byłam przez chwil kilka nad naszym polskim morzem. Nawet się w nim zamoczyłam, wygrywając moją wewnętrzną walkę z obrzydzeniem na widok zielonych wodorostów (brrrrr...) atakujących mnie nieustannie. Jednak poniosłam całkowitą klęskę w walce z burzą, która jakże absolutnie niespodziewanie nadciągnęła niewiadomo skąd i zasnuła niebo ciężkimi chmurzyskami. Ale i tak wyjazd uznaję za udany, bo towarzystwo miałam doskonałe :)

Dla równowagi mogę powspominać inne morza. Na przykład chorwackie morze, gdzie nawet jak pada to i tak jest ładna pogoda, ale gdzie nie widać z lądu linii horyzontu, a kamienista plaża rani boleśnie stopy (już słyszę echo słów mojej przyjaciółki: "jasne, widzę jak TY leżysz na jakiejkolwiek plaży dłużej niż 5 minut"). Greckie morze, owszem piękne, ale jakby równie kamieniste. A zatłoczone drobno-piaszczyste plaże włoskie? Chyba jednak jestem patriotką. Tak troszkę...



Polskie morze. W gratisie zdjęcie sprawcy mojej ewakuacji w cieplejsze rejony Polski.

Chorwackie morze. Jego cudowny kolor nadal śni mi się po nocach. Eh.. to piękne sny.

Greckie morze. Dobra ucieczka przed upałem, ale jak stawiać wdzięcznie i ponętnie stopę przechadzając się po takiej plaży?

Włoskie morze. Ile kilometrów trzeba zrobić w poszukiwaniu skrawka pustej plaży, gdzie nie leży "ludź na ludziu"!

A tu ja z kumpelą w morzu chorwackim (hi hi hi hi)

czwartek, 6 września 2012

Grzyby

Byłam w lesie na grzybach. Co krok, to grzyb. Niestety, żaden nie był "tym właściwym", szlachetnym grzybem. A kiedyś wydawało się to takie proste! Potykanie się o grzyby w lesie było prawie sportem narodowym. A tu...? Na otarcie łez zabrałam do domu w koszyczku ino zdjęcia.




środa, 5 września 2012

Witam

Przekorna nazwa mojego bloga pozwala mi na umieszczanie tu info o wszystkim co robię, co lubię, co sprawia mi przyjemność, czym chcę się podzielić z innymi entuzjastami czynności wszelakich. Blog jest na wskroś hobbystyczny, a moim hobby jest wszystko co ładne i co daje mi radość życia ;)
Czasem pojawią się moje potworne twory. Zezwalam na inspirowanie się nimi (czyt: kopiowanie z umiarem), ponieważ ja też czerpię niektóre pomysły z już istniejących dzieł rękodzielniczych wszelakiej maści.
Zapraszam do miłego spędzania czasu przy czytaniu i oglądaniu zdjęć. 
pozdrawiam serdecznie :)